Zawsze wiedziałam, że po maturze będę chciała uczyć się dalej. Zmieniały mi się tylko kierunki – od gimnazjum myślałam, że wybiorę prawo albo psychologię. Nigdy nie zastanawiałam się, w jaki sposób te studia będą wyglądać. Przez całą moją edukacyjną ścieżkę miałam nauczanie indywidualne, czyli w domu (przez to nie mogłam wybrać sobie liceum, do którego chciałabym iść) i trudno było mi wyobrazić sobie, że miałoby być inaczej. Abym mogła studiować na uczelni, musiałabym zaangażować w to oboje rodziców. Abstrakcja i dezorganizacja całego życia. Poza tym, ryzyko infekcji i spędzanie wielu godzin na uczelni, bez możliwości odpoczynku, skutecznie mnie zniechęcało. Na krótko przed maturą, dzięki jednej z moich nauczycielek, dowiedziałam się, że istnieją studia online. Szczęśliwie prowadziła je uczelnia w moim mieście… Ale i tak pokrzyżowało mi to plany.
Nie poszłam na studia, o których marzyłam…
…ale, z perspektywy czasu, nie żałuję. Krótko przed maturą byłam pewna, że chcę studiować psychologię. Niestety, uczelnia, która umożliwiała mi studia online, nie miała w ofercie tego kierunku. Wtedy w ogóle wachlarz kierunków na mojej uczelni nie był zbyt rozbudowany – dzisiaj wybór jest znacznie szerszy (można też zrobić magisterkę z psychologii!). Do wyboru były przede wszystkim kierunki ścisłe, które w moim przypadku odpadały. Rzutem na taśmę wybrałam dziennikarstwo i komunikację społeczną. Niestety dostępny był jedynie licencjat, na co wtedy byłam wściekła, ale dzisiaj się cieszę. Magisterkę zrobiłam z filologii polskiej – no nie da się ukryć, że brzmi to poważniej.
W tym roku miną trzy lata, odkąd skończyłam studia i mogę śmiało powiedzieć, że te kierunki to dobra decyzja. Dają szerokie pole manewru, jeśli chodzi o pracę zdalną i pokrywają się z moimi zainteresowaniami. Uzupełniłam swoją wiedzę, nauczyłam się paru nowych rzeczy, podszkoliłam swój warsztat pisania. Dzisiaj wiem też, że nie odnalazłabym się jako psycholożka. Nie mam do tego odpowiedniego charakteru.
Jak wyglądały moje studia online?
Zupełnie inaczej niż te teraz, w dobie pandemii! Przede wszystkim nie było wykładów online. Materiały otrzymywaliśmy głównie w formie skryptów, prezentacji, rzadziej filmików. Bardzo często było też tak, że dostawaliśmy jedynie tytuły książek czy opracowań i musieliśmy ich sobie szukać. Nie zawsze było łatwo, ale gdy już zapoznałam się z osobami z mojej grupy, wymienialiśmy się informacjami i znaleziskami.
Jeśli chodzi o wykłady, odbywały się one jedynie podczas zjazdów, które miały miejsce raz lub dwa razy w semestrze. Były jednak dość wyczerpujące: piątek od popołudnia do wieczora, sobota i niedziela od rana do wieczora. Czasem wychodziło nawet dwanaście lub więcej godzin na uczelni, co dla mnie było niewykonalne. Na szczęście dydaktycy umieszczali na specjalnej platformie materiały, a jeśli zdarzyli się tacy, którzy tego nie robili, zawsze mogłam liczyć na koleżanki i kolegów z grupy.
Na egzaminy bezwzględnie musiałam dojeżdżać. Wiem jednak, że osoby mieszkające poza miastem mogły negocjować zaliczenia online. Większość sal i auli niestety nie była dostosowana do wózków, dlatego wszystkie egzaminy pisemne zaliczałam w Biurze Osób Niepełnosprawnych.
Czy studia online są mniej wartościowe od tradycyjnych?
Oba moje kierunki – dziennikarstwo i komunikacja społeczna oraz filologia polska – były nastawione przede wszystkim na czytanie i pisanie. Na żadnym z nich nie były konieczne specjalistyczne ćwiczenia, jak na przykład na medycynie i wiele zależało od własnego zaangażowania. Kilka osób odpadło po pierwszym semestrze, bo przerósł ich ogrom materiałów do przyswojenia i prac do napisania. Sama miałam z tym często problem, bo były momenty, w których po prostu nie dawałam rady wyrobić się czasowo, choć całe dnie spędzałam z laptopem.
Studia na pewno podszkoliły mój warsztat pisarski. Od zawsze lubiłam pisać różne formy, ale brakowało mi odpowiedniej praktyki. Jako studentka nie musiałam już dopasowywać swojego myślenia w wąziutki korytarz, jak w szkole – pisałam co chciałam, a nie wedle klucza. Swoją drogą, uważam, że polski system edukacji zabija w uczennicach i uczniach kreatywność, nakłania do myślenia według określonych schematów. Na studiach jest pod tym względem nieco inaczej i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Nie uważam, aby studia online były gorsze od tradycyjnych. Wiadomo, że ta forma nie nadaje się do każdego kierunku, bo w niektórych dziedzinach kluczowym aspektem jest praktyka. Nie dziwię się studentkom i studentom na przykład kierunków medycznych, bo w ich sytuacji wykłady online są kroplą w morzu. W przypadku niektórych kierunków studia przez internet nie robią jednak wielkiej różnicy. Ostatecznie wszystko zależy od zaangażowania – jeśli nam się nie chce, nie jesteśmy zmotywowani i właściwie nie wiemy, po co studiujemy, to forma studiów nie ma znaczenia, bo i tak niczego z nich nie wyciągniemy.
Ja miałam to szczęście, że mimo iż musiałam zweryfikować swoje plany edukacyjne, dobrze poczułam się na obu kierunkach. Uważam jednak, że studiowanie „bo warto skończyć jakiś kierunek i mieć papier” nie ma sensu. Jeśli będziemy studiować coś, co nas nie interesuje, a później pójdziemy w tym kierunku zawodowo, nigdy nie będziemy szczęśliwi – nawet z ładnymi sumami na koncie bankowym.
Chapeau bas. To teraz może jakieś podyplomowe?