Kilka tygodni temu, 9 kwietnia, otrzymałam pierwszą dawkę szczepionki przeciwko COVID-19. Choć wiedziałam, że pełną odporność zyskam dopiero po drugim szczepieniu, cieszyłam się, że to już krok do przodu. 14 maja, po drugiej dawce, zaczęłam budować odporność. Szczepienia powodują wiele emocji na całym świecie. Nie pomagają w tym media, które rozdmuchują skrajne przypadki powikłań czy zgonów. Dlaczego w telewizji nie mówi się o problemach wynikających z przyjmowania leków przeciwbólowych, choć statystycznie są one bardziej prawdopodobne? Nie mam wykształcenia medycznego i nie zamierzam udzielać porad lekarskich, ale postanowiłam opisać moje doświadczenia ze szczepieniami na COVID-19. Być może komuś pomoże to podjąć decyzję odnośnie tego, czy szczepienie to dobry wybór.
Szczepienie w domu
Jako osoba chora przewlekle i wentylowana mechanicznie, miałam szansę zaszczepić się w grupie 1b. Z tego względu możliwe było szczepienie w domu – i postanowiłam z tego skorzystać. Niestety nie mogłam w ten sposób wybrać sobie terminu. Po zgłoszeniu do punktu mobilnego przez lekarkę POZ, musiałam zaczekać, aż zespół wyjazdowy zbierze siedem osób w mojej okolicy, tak, by nie zmarnować żadnej dawki. Od wystawienia skierowania do przyjęcia pierwszej dawki szczepionki minął równo miesiąc.
Jak wyglądało szczepienie?
Najgorsze zawsze jest czekanie. Tak było i tym razem, przy okazji pierwszej dawki. Nie wiedziałam, o której dokładnie pojawi się zespół, a podany mi przedział czasowy był dość spory. Żeby nie było: nie narzekam, ale wiadomo, że im bliżej celu, tym bardziej się dłuży, prawda? Wreszcie jednak zespół składający się z lekarki, pielęgniarki i sanitariusza dotarł. Na wstępie zmierzono mi temperaturę i zostałam osłuchana. Pytano również o moje samopoczucie.
Najwięcej czasu zajęła ankieta, którą musi wypełnić każda osoba przyjmująca szczepionkę. Zawarte w niej pytania dotyczyły kontaktów z osobami zakażonymi, objawów chorobowych, alergii, krzepnięcia krwi etc. Po ukończeniu wywiadu przyszła pora na najważniejszy punkt, czyli szczepienie. Trwało dosłownie dwie sekundy i nie poczułam w sumie nawet samego ukłucia. Zespół wyjazdowy odczekał około 15 minut, czy nie wystąpi żadna reakcja poszczepienna – ale nic takiego się nie stało. Analogicznie wyglądało drugie szczepienie.
Jak czułam się po pierwszej dawce?
Nie miałam żadnych niepokojących objawów. Przez cały dzień czułam się zupełnie normalnie, nie odczuwałam żadnych bóli i dyskomfortów. Dopiero wieczorem zaczęło być mi gorąco (a nie był to ciepły wieczór), jednak nie wiązało się to z podwyższoną temperaturą. Byłam też bardziej zmęczona niż zwykle, co zaowocowało dobrym snem.
Gdy wstałam rano, również czułam się zupełnie normalnie. Jedyne, co mi doskwierało, to delikatny ból ręki, jakby stricte po ukłuciu. Pojawiał się on wyłącznie przy dotyku i trwał dwa dni; w skali od 1 do 10 oceniam go na maksymalnie 2.
Jak czułam się po drugim szczepieniu?
Tym razem również obyło się bez sensacji. Wieczorem, około 22:00, pojawił się ból ręki – mocniejszy niż po pierwszej dawce. Czułam go nie tylko przy dotyku, ale również podczas ruszania ręką czy leżenia na boku. Nie mogę powiedzieć, że był to jakiś spędzający sen z powiek ból; raczej męczący, zwłaszcza, gdy o nim zapominałam i łapał mnie znienacka.
Dzisiaj mija trzecia doba od szczepienia. Ból ręki jest już mniejszy, a poza nim nie dzieje się nic złego. Obyło się więc bez gorączki, uczucia osłabienia czy bólu głowy, o których wspominało wiele osób.
Dlaczego zależy mi, żeby ludzie się szczepili, choć jestem już bezpieczna?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta: bo w czasie pandemii nie ma miejsca na samolubność i tupanie nóżką. Mnie niezaszczepieni już nie zagrażają, ale wielu innym osobom owszem. Komu? Tym, którzy z powodów zdrowotnych nie mogą się zaszczepić. I nie tylko zdrowotnych – koronawirus coraz częściej dopada dzieci, a one, póki co, nie mogą być szczepione.
Nie przemawia do mnie argument, że ludzie boją się przebadanych szczepionek. Ta narracja jest zwykle powielana przez osoby, które nie widzą niczego złego w przesadnie dużych ilościach alkoholu, w papierosach czy pitych bez przerwy napojach energetycznych. Skoro to Was nie przeraża, to szczepionka tym bardziej nie powinna. Zwłaszcza, że jej ewentualne niepożądane skutki i tak nie będą tak groźne, jak pocovidowe powikłania.
I tak, jak antyszczepionkowcy płaczą nad rzekomym zabieraniem im wolności, tak sami zabierają wolność tym, którzy chcieliby się zaszczepić, ale nie mogą. Twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka – to dotyczy wielu różnych aspektów życia i warto o tym pamiętać.
Świetny post. Bardzo cieszę się, że jesteś już zaszczepiona. Jak wiesz, ja kilka dni temu przyjęłam pierwszą dawkę. Pierwszego dnia wieczorem trochę bolała mnie ręka, drugiego byłam strasznie zmęczona i źle się czułam, ale to prawdopodobnie miks szczepienia, dużego niewyspania i jeszcze okresu. Nie działo się jednak nic, co byłoby niepokojące, ustąpiło w drugiej dobie. Zgadzam się, że warto się szczepić – nawet jeśli sama będę już bezpieczna to przypadki osób nieszczepionych nadal obciążały będą służbę zdrowia i powodowały zgony i powikłania, czego nie życzę nikomu, nawet jeśli ktoś świadomie nie chciał się zaszczepić i wybrał ryzyko. No i są też osoby, które z pewnych względów zaszczepić się nie mogły, dlatego mam nadzieję, że ci, którzy mogą wykorzystają szanse. Trzymaj się ❤️
Szczepienia obok higieny i antybiotyków uważane są za jedno z największych osiągnięć medycyny. Stosowanie ich przyczyniło się do opanowania groźnych epidemii chorób zakaźnych. Stosowanie na szeroką skalę profilaktyki w postaci szczepień przyniosło zwalczenie takich chorób zakaźnych jak ospa prawdziwa, wirus polio, gruźlica, błonica, tężec, krztusiec, odra czy różyczka, świnka, wirusowe zapalenie wątroby. Nie wynaleziono dotychczas leków zwalczających choroby zakaźne więc szczepienia populacji ludzkiej pkzostają jedyną bronią w walce z nimi. Pozdrawiam.